piątek, 12 września 2014

Inteligencja kontra ,,wykształciuchy"


Ostatnio szeroko komentowano zachowanie lekarza, który w wulgarny sposób odezwał się do pacjentek. W Polsce jest bardzo dużo przypadków, szczególnie wśród ginekologów, chamskiego traktowania kobiet. Częste są również doniesienia o pijanych na dyżurze lekarzach, o nauczycielach molestujących uczniów, o księżach powodujących wypadki pod wpływem alkoholu. Te wszystkie  niechlubne informacje zmuszają do postawienia pytania, co się dzieje z polską inteligencją, która wczasach przedwojennych świeciła dobrym przykładem. Ba, była autorytetem dla całego kraju. Naturalnie nie chodzi tutaj  o kompetencje, ponieważ na szczęście jest wielu bardzo dobrych specjalistów, którzy legitymują się dyplomami wyższych uczelni.  Sama wiedza jednak nie tworzy jeszcze elit intelektualnych. Do tego bowiem potrzeba nam właściwych postaw moralnych ludzi, będących na świeczniku, których dobry przykład służyłby ogółowi społeczeństwa.  Dlaczego zatem brakuje właściwych  wzorców, godnych naśladowania? Dlaczego w Polsce króluje bylejakość, a cały kraj opanowały wszechobecne przekleństwa i złorzeczenia? Czyż nie powinno się od razu rozpoznać człowieka z wyższym wykształceniem po jego sposobie mówienia, po zachowywaniu całego wachlarza dobrych manier, po jego szacunku do innych ludzi?

Proces niszczenia inteligencji  powojennej  zapoczątkowało wejście komunizmu, w którym to szybki awans społeczny zapewniały znajomości z władzami. Samodzielność i inicjatywa nie liczyła się, ważne były przede wszystkim układy. Doprowadziło to do tego, że oficer wojska polskiego czy milicjant był  uosobieniem głupoty: „ Nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. Ten proces się pogłębiał, szeregi inteligencji poszerzali ludzie niekompetentni,
o słabych możliwościach intelektualnych, ale służalczy, wygodni dla systemu.  Indywidualiści  pragnący realizować swoje ideały, nie przyklaskujący ideologii byli odsuwani na margines. W zakładach pracy,
w milicji, szpitalach – szczególnie wśród kadry kierowniczej – tolerowano picie alkoholu. Przyzwolenie społeczne na niemoralność zaczęło zataczać coraz szersze kręgi. Ten proces degeneracji postępował szybko. Naród degenerował się czerpiąc wzorce od warstw rządzących. Alkohol był oficjalnym środkiem płatniczym albo dodatkiem do łapówek, którą dawał każdy, kto chciał się wkupić w łaski systemu.  Studenci mieszkający w akademikach podczas libacji pili alkohol niemal codziennie.

Dzisiaj temat alkoholu jest tematem tabu;  ogólnie napiętnowany jest wszechobecny. Zakazywany na imprezach społecznych dotyka nizin moralnych w rodzinach, na spotkaniach towarzyskich i imprezach młodzieżowych. Napiętnowany przez kościół  jak najgorsze zło, wyzwala w ludziach lubieżność łamania zakazów tysiąckrotnie. Wymyka się spod kontroli i czai na każdym kroku chociaż trzymany w ryzach nie-przyzwolenia. A może właśnie dlatego? Może zagubiliśmy granicę odpowiedzialności za dorosłość? Jak wytłumaczyć młodemu człowiekowi, że alkohol, który jest uznawany przez społeczeństwo
za  najgorszego wroga,  jest jednocześnie przez to samo społeczeństwo nadużywany w każdej sytuacji?  Pomimo, że ukrywany, zbiera jakże obfite żniwo w postaci ofiar wypadków . Choroba alkoholowa toczy ludzi na każdym stanowisku, w każdym wieku i w każdej grupie społecznej.  A przecież alkohol spożywany od czasu do czasu w dozwolonej ilości  nie szkodzi człowiekowi dorosłemu. Wręcz przeciwnie: poprawia trawienie i ukrwienie organizmu. Młodzi ludzie powinni nauczyć się umiaru właśnie od swoich rodziców. Zatem to nie alkohol należałoby  piętnować, tylko  pijaków. Ludzi łamiących normy społeczne i nadużywających alkoholu.

Dziecko nie rodzi się z Savoir-vivre, ani też z przekleństwem na ustach. Wszelkie zachowania, grzecznościowe czy agresywne rozwijane  są najpierw  w rodzinie.  To, co zostanie przekazane dziecku na początku jego drogi, zaowocuje później. Na temat wychowania powiedziano wiele. Czas przejść do czynów i zdać sobie sprawę, że aby wychować normalnego obywatela, trzeba uznać w dziecku pełnowartościowego młodego człowieka. Można tego dokonać jedynie poprzez wyznawanie dobra. Na pewno nie można tego zrobić wykpiwając zachowanie nauczyciela przy własnym dziecku. Jeśli młody człowiek będzie ciągłym świadkiem opowiadania sobie kawałów np. o policjantach przez dorosłych,  nie uzna on w przyszłości autorytetu służb dbających o nasze bezpieczeństwo.

Na pewno nie przekaże się również dobrych wzorców dzieciom, wykpiwając instytucje kościelne czy edukacyjne. Dobitnym przykładem patologii jest emitowany obecnie serial „Szkoła”. Przedstawione
w nim sceny wzięte z życia ukazują bezradność dorosłych na wybryki uczniów. Szkoła jako instytucja wychowawcza nie tylko nie potrafi zapobiec  chuligańskim wybrykom, ale nie potrafi również uświadomić  uczniom ich niewłaściwych postaw. Straszenie rodzicami nic nie daje, zresztą podkopując autorytet innych, rodzice, niestety podkopują również autorytet własny.


Od czegoś trzeba zacząć. Zacznijmy od uznawania autorytetów. Uznajmy, że każdy jest ekspertem  we własnej dziedzinie i  okażmy szacunek instytucjom zwierzchnim. Stwórzmy we własnych kręgach system edukacyjny, który nie będzie promował miernoty ani przyklaskiwał bylejakości, lecz będzie stawiał określone wymagania dotyczące prawidłowych zachowań.  Niech młode pokolenia wzrastają
w świadomości odpowiedzialności za dobro własne i innych. Zamiast kultywować zakazy, pokażmy im perspektywę szlachetnych  wyborów, popartą owocami naszych wartościowych i kulturalnych wzorów.